czwartek, 1 kwietnia 2010

Największe ze wszystkich zagrożeń.

Czyli już wiadomo, o czym będzie mowa, bo największym zagrożeniem jest obecnie terroryzm. Zdziwieni? Przecież to oczywiste. W moskiewskim metrze ginie około czterdzieści osób. Zaraz potem w Dagestanie wysadzają się jeden za drugim, jakiś facet w samochodzie i drugi idiota, który udawał gapia. Lista zamachów jest dłuższa i wszyscy ją znają. Madryt, Londyn, Nowy Jork. Oczywiście za wszystkimi stoją islamscy fundamentaliści, oprócz paru przypadków, w których FSB postanowiło zrobić kuku swoim rodakom.
W związku z terroryzmem nasuwa się kilka dość oczywistych obserwacji, chociaż nikt ich głośno nie wymówi, bo przyjęło się, żeby o terroryzmie nie mówić, a jak mówić to zgodnie z obowiązującym dyskursem o terroryzmie zmonopolizowanym przez telewizję (w końcu wiadomo, że dziennikarze są w każdym temacie najbardziej kompetentni i najładniej wyglądają).
Na przykład można się zastanawiać, dlaczego z taką pasją mówi się o zamachu w Moskwie, dlaczego wszyscy rzucają się z kondolencjami do dwóch kryminalistów siedzących na Kremlu, podczas gdy o bombardowaniu czeczeńskich miast, nocnych rewizjach i postrzałach cywilów można przeczytać jedynie w indymediach.
W samym 2008 roku w Afganistanie, w wyniku działań wojennych ginie 2118 cywilów. A i tak o większości ofiar nawet nie słychać, bo jak się bezzałogowy samolocik CIA pomyli, to się mówi, że zniszczono obóz terrorystów. Poza tym od ofiar zamachu na WTC pewnie do końca wieku będzie można odcinać kupony. W strefie Gazy mamy do czynienia ze zwyczajnym, rasistowskim apartheidem, ale o tym można dowiedzieć się tylko od wolontariuszki Czerwonego Półksiężyca. W końcu bardziej medialne są kassamy Hamasu spadające na osiedla izraelskie, niż postrzelony cywil, albo ktoś kto zaginął w kolejnej antyterrorystycznej akcji państwa Izrael. Żeby była jasność - konflikt izraelsko-palestyński to wojna dwóch totalitarnych ideologii, w której ofiarami zwykle są bezbronni Żydzi i Palestyńczycy. Problem jest tylko taki, że akcje Izraela, jak chociażby ostatnią interwencję w strefie Gazy można bez zażenowania popierać, ale jak ktoś powie, że rozumie Hamas, to już jest szaleńcem. Nie wiem, może jestem nienormalny, ale między wojskiem izraelskim a Hamasem nie widzę specjalnej różnicy.
Wojska zachodniego świata, jeśli przyjmiemy tę żenującą dualistyczną perspektywę, dopuszczają się w świecie islamskim kolejno:
mordowania cywilów, zatrzymywania i przetrzymywania tysięcy ludzi bez oglądania się na Prawa Człowieka (Guantanamo to zapewne kropla w morzu; konserwatyści wszelkiej maści sądzą pewnie, że rodziny osadzonych mogą ich odwiedzać i w ogóle... no więc nie mogą, nawet o tym osadzeniu nie wiedzą), niedopuszczania pomocy humanitarnej do miejsc ogarniętych konfliktem (och, och, Palestyna once again).
Natomiast my przejmujemy się terroryzmem.
Nie twierdzę, że terroryzm nie jest tragedią. Jest czymś, czego nie powinno być, tak jak polityków i generałów. Ogarnia mnie jednak niesamowite obrzydzenie, gdy widzę, jak burżuazyjny świat wykorzystuje to zjawisko w celach propagandowych. Robi mi się niedobrze, gdy każde ograniczenie wolności jest uzasadniane wojną z terroryzmem, kiedy cały ten dyskurs staje się podstawą dla odradzającego się faszyzmu.
I jeszcze chciałem się podzielić taką obserwacją, że może nam się odbić czkawką cała ta wojna z terrorystami, zwłaszcza, kiedy będzie to ostatnia broń cywilów w starciu z orwellowskim Państwem. Pamiętajmy, że najlepiej chronione są zawsze budynki rządowe.
Pod tym względem rządy nie różnią się niczym od Al-Kaidy. Nie dość, że w ramach wzajemnej walki obracają w pył wszystko na około, to jeszcze swoje nieuzbrojone zaplecze polityczne traktują jak tarczę.