Byłoby to może prawdą, gdyby ludzi stworzono istotami refleksyjnymi. Ale nie stworzono. Do utraty tchu potrafią powtarzać wszystkie błędy pozytywizmu i scjentyzmu, nie za bardzo zdając sobie sprawę, że to błędy. Blog jest antykapitalistyczny i ogólnie lewacki, więc przykład będzie około-systemowy.
Zmuszono mnie ostatnio do uczestniczenia w dyskusji na temat imigracji. Oczywiście, jak zwykle spór rozleciał się na tysiąc mniejszych: o upadek imperium rzymskiego (stałem po stronie barbarzyńców), o anarchiczność systemu feudalnego (jakby cechą anarchii była niespotykana wcześniej i później w Europie tak sztywna hierarchia, że zdawała się nawet co niektórym dziełem bożym*) i o inne bzdury. Uwagi metodologiczne jak zwykle pomijano, stwierdzając z protekcjonalnością godną Pospieszalskiego, że życie to nie sama logika, albo, że psychologia, a logika to różnica (jakby ktoś temu przeczył). Nieważne. Ważne, że doszliśmy do standardowego problemu pojawiającego się w związku z kontrolą imigracji – czyli wzrostem bezrobocia, obniżką płac itd. Zaproponowałem trzy rozwiązania problemu. Jedno zresztą mówiło, że problem w ogóle nie zaistnieje, bo obniżka płac zaowocuje obniżką cen towarów (przy niedorzecznym założeniu, że uzyskana przez kapitalistów wartość dodatkowa rozłoży się po równo w społeczeństwie, ewentualnie zostanie przeznaczona na inwestycje – założenie to wydaje się sztandarowym cudem neoliberalizmu; napomknę, że rozmawiałem z ludźmi ciepło wypowiadającymi się o Wujku Pinokio i Generalissimusie). Drugie, że powinniśmy poczynić kroki utrudniające zatrudnienie imigrantów w inny sposób niż przez zamykanie granic, deportowania itd., czyli zaproponować podwyżkę płacy minimalnej oraz reformę prawa pracy, tak by zrezygnowano z umów nim de facto nie objętych. Inteligentny czytelnik już zapewne zrozumiał, że dwie powyższe propozycje działają jak papierek lakmusowy ujawniający faszystów.
Żeby już dalej nie przynudzać i dojść do sedna sprawy: ostatnia propozycja nie była wcale propozycją. Rozwiązywała zasadność konfliktu prostym pytaniem, dlaczego powinniśmy przemocą skazywać innych ludzi na brak dobrobytu? Banał? Owszem, a jednak nie raz widziałem rozdziawioną gębę i wielkie oczy na widok „kontroli imigracji” w praktyce.
Ale do rzeczy. Pierwszy punkt, z powodu bzdurnego założenia odłożyłem (nic mnie nie obchodzi, czy to prawda), ponieważ moi rozmówcy nagle zapomnieli, że czytali Smitha (notabene, czy któryś z dzisiejszych mainstreamowych apologetów wolnego rynku wie, co Smith pisał o kontroli imigracji?). Trzeci, wiadomo. W pewnych okolicznościach można za takie zdanie dostać w mordę, ja miałem szczęście i tylko nazwano mnie idealistą.
Jednak najważniejszy dla całej opowieści jest punkt drugi. Otóż, na punkt drugi odpowiedziano w dwójnasób (a jakby inaczej).
1. Jesteś komunista, janosik, Stalin
2. Ekonomia zawsze się myli.
Numerka 1 nie muszę objaśniać. Kto przeżył dyskusję ideową, ten wie, że jakakolwiek pochwała wydatków socjalnych naraża na kulkę w łeb.
Numerek 2 wylazł mniej więcej tak: ja proponuję, oni mówią, żem komuch, ja im wyjaśniam, że przedsiębiorcom nie opłacałoby się zatrudniać imigrantów, skoro musieliby im płacić tyle samo, co autochtonom, czyli problem z głowy, oni, żem komuch, ja im, że skoro są przeciw temu, to jednocześnie przyznają, że nie stać tego kraju na podobne grymasy i, a oni, żem komuch, no to ja, z lekka zirytowany, wołam, że może by trochę ekonomii łyknęli.
I bach.
Bam.
Baps.
„Nie ma żadnego bezbłędnego systemu ekonomicznego”.
PS. Sam się nie znam na ekonomii specjalnie (tzn. nie jestem ekonomistą i co najwyżej niektóre szkoły wsadzam do wielkiej szuflady „metodologicznie niepoprawnych”, mimo to potrafię jednak wysnuć na szybko zdroworozsądkowy wniosek)
PS.2. Pracowałem kiedyś z dwoma Tajlandczykami (12 miejsce w rankingu Doing Bussiness szacownego Banku Światowego). Pracowali codziennie z wyłączeniem poniedziałków od 10/11 do 24 (w praktyce do 24.30). Dostawali miesięcznie około 200 dolarów i spali nad restauracją w pokoiku socjalnym.
Zmuszono mnie ostatnio do uczestniczenia w dyskusji na temat imigracji. Oczywiście, jak zwykle spór rozleciał się na tysiąc mniejszych: o upadek imperium rzymskiego (stałem po stronie barbarzyńców), o anarchiczność systemu feudalnego (jakby cechą anarchii była niespotykana wcześniej i później w Europie tak sztywna hierarchia, że zdawała się nawet co niektórym dziełem bożym*) i o inne bzdury. Uwagi metodologiczne jak zwykle pomijano, stwierdzając z protekcjonalnością godną Pospieszalskiego, że życie to nie sama logika, albo, że psychologia, a logika to różnica (jakby ktoś temu przeczył). Nieważne. Ważne, że doszliśmy do standardowego problemu pojawiającego się w związku z kontrolą imigracji – czyli wzrostem bezrobocia, obniżką płac itd. Zaproponowałem trzy rozwiązania problemu. Jedno zresztą mówiło, że problem w ogóle nie zaistnieje, bo obniżka płac zaowocuje obniżką cen towarów (przy niedorzecznym założeniu, że uzyskana przez kapitalistów wartość dodatkowa rozłoży się po równo w społeczeństwie, ewentualnie zostanie przeznaczona na inwestycje – założenie to wydaje się sztandarowym cudem neoliberalizmu; napomknę, że rozmawiałem z ludźmi ciepło wypowiadającymi się o Wujku Pinokio i Generalissimusie). Drugie, że powinniśmy poczynić kroki utrudniające zatrudnienie imigrantów w inny sposób niż przez zamykanie granic, deportowania itd., czyli zaproponować podwyżkę płacy minimalnej oraz reformę prawa pracy, tak by zrezygnowano z umów nim de facto nie objętych. Inteligentny czytelnik już zapewne zrozumiał, że dwie powyższe propozycje działają jak papierek lakmusowy ujawniający faszystów.
Żeby już dalej nie przynudzać i dojść do sedna sprawy: ostatnia propozycja nie była wcale propozycją. Rozwiązywała zasadność konfliktu prostym pytaniem, dlaczego powinniśmy przemocą skazywać innych ludzi na brak dobrobytu? Banał? Owszem, a jednak nie raz widziałem rozdziawioną gębę i wielkie oczy na widok „kontroli imigracji” w praktyce.
Ale do rzeczy. Pierwszy punkt, z powodu bzdurnego założenia odłożyłem (nic mnie nie obchodzi, czy to prawda), ponieważ moi rozmówcy nagle zapomnieli, że czytali Smitha (notabene, czy któryś z dzisiejszych mainstreamowych apologetów wolnego rynku wie, co Smith pisał o kontroli imigracji?). Trzeci, wiadomo. W pewnych okolicznościach można za takie zdanie dostać w mordę, ja miałem szczęście i tylko nazwano mnie idealistą.
Jednak najważniejszy dla całej opowieści jest punkt drugi. Otóż, na punkt drugi odpowiedziano w dwójnasób (a jakby inaczej).
1. Jesteś komunista, janosik, Stalin
2. Ekonomia zawsze się myli.
Numerka 1 nie muszę objaśniać. Kto przeżył dyskusję ideową, ten wie, że jakakolwiek pochwała wydatków socjalnych naraża na kulkę w łeb.
Numerek 2 wylazł mniej więcej tak: ja proponuję, oni mówią, żem komuch, ja im wyjaśniam, że przedsiębiorcom nie opłacałoby się zatrudniać imigrantów, skoro musieliby im płacić tyle samo, co autochtonom, czyli problem z głowy, oni, żem komuch, ja im, że skoro są przeciw temu, to jednocześnie przyznają, że nie stać tego kraju na podobne grymasy i, a oni, żem komuch, no to ja, z lekka zirytowany, wołam, że może by trochę ekonomii łyknęli.
I bach.
Bam.
Baps.
„Nie ma żadnego bezbłędnego systemu ekonomicznego”.
PS. Sam się nie znam na ekonomii specjalnie (tzn. nie jestem ekonomistą i co najwyżej niektóre szkoły wsadzam do wielkiej szuflady „metodologicznie niepoprawnych”, mimo to potrafię jednak wysnuć na szybko zdroworozsądkowy wniosek)
PS.2. Pracowałem kiedyś z dwoma Tajlandczykami (12 miejsce w rankingu Doing Bussiness szacownego Banku Światowego). Pracowali codziennie z wyłączeniem poniedziałków od 10/11 do 24 (w praktyce do 24.30). Dostawali miesięcznie około 200 dolarów i spali nad restauracją w pokoiku socjalnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz