sobota, 28 listopada 2009

Tym razem o Foucaulcie

Nie za dużo. Właściwie parę myśli całkiem nieskładnych i nie do końca połączonych, za to przejętych szczególnym rodzajem pesymizmu, jakimś cioranowskim paradoksalnym masochizmem.
Po pierwsze Foucault rozbraja metafizykę i czyni to w sposób niezwykły, do bólu naukowy i do bólu przystępny (zarówno w formie jak w treści). Niestety sam nie jest w stanie uciec od metafizyki (nie jestem pewien, czy ktokolwiek posługujący się językiem jest w stanie jej uniknąć). Dlaczego?
Pozwólcie, że kolejny raz przytoczę sytuację z życia wziętą. Brałem udział w dyskusji (nie nowość raczej, prawda?). Po jednej stronie ja, po drugiej psycholog. Temat - władza. Temat rozszerzony - psychotyczny Zimbardo i jego eksperyment więzienny. I pytanie o wpływ autorytetu na działanie człowieka, niejako wpływ władzy, a na pewno wpływ określonych czynników na ujawnienie się - nazwijmy to roboczo - zła.
Moje stanowisko jest w tej materii niezmienne od czasu zetknięcia się z pracami prof. Zamiary. Czyli, że jest skrajnie antypsychologistyczne (w ogóle lubię skrajności; nie znaczy to oczywiście, że uważam siebie za posiadacza jakiejś dziwacznej prawdy). Całość brzmi mniej więcej tak:
Warunki zewnętrzne mogą wyzwolić w człowieku "złe instynkty", musimy jednak uznać, że dla każdego, zależnie od kultury, od stopnia kompetencji kulturowej i innych niesprecyzowanych czynników (biologicznych, społecznych, ekonomicznych...) warunki takie są inne. Od zbliżonych do diametralnie różnych. Żeby to uzasadnić, stworzyłem na poczekaniu tezę o pewnym rodzaju anarchiczności kultury polskiej. Polskę przeciwstawiłem społeczeństwu amerykańskiemu (w eksperymencie Zimbardo brali udział również Kanadyjczycy, choć i tak kultura USA ma tu większe znaczenie), z silną strukturą instytucjonalnej władzy. Nazwijmy ją ładnie i postmodernistycznie uniformalną (znaczenie ma tu fantazmat klawisza; jednym ze znaczących eksperymentu była możliwość wyboru przez "strażników" umundurowania) . Oczywiście, co musiałem przyznać mojemu przeciwnikowi, polskie społeczeństwo nie jest anarchiczne. Wręcz przeciwnie - statystyki przemocy w rodzinie, silna pozycja Kościoła - wszystko to świadczy o niezwykłej pozycji, jaką zajmuje władza. Czy jednak w jakimś sensie nie miałem racji?
Pomińmy już empiryczny dowód w postaci powtórzonego eksperymentu przeprowadzonego w Polsce przez Żmijewskiego (zresztą to żaden dowód, bo oba eksperymenty różniły się w ważnych szczegółach). Skupmy się na Foucaulcie i metafizyce.
Jestem przekonany, że największym błędem psychologii ( i to błędem nierozwiązywalnym - nazwijmy go więc tragedią psychologii) jest właśnie metafizyka eksperymentu, czyli ni mniej ni więcej, sposób formułowania wniosków z danych empirycznych. Zostawmy już eksperyment Zimbardo i skupmy się na wspomnianych wcześniej statystykach przemocy w rodzinie z jednej strony i fantazmatem kalwisza z drugiej (do tego dorzućmy politykę więzienną w USA, wysoki odsetek osadzonych itd.).
Obie dane (chciałbym to inaczej nazwać lecz nie potrafię) coś nam mówią o strukturze społecznej. To, co nam mówią, zależy ściśle (i jak sądzę - wyłącznie) od zaplecza teoretycznego, które w niemal każdym przypadku, gdy nie towarzyszy fomułowaniu wniosków refleksja poznawcza, jest na wskroś logocentryczne.
Prześledźmy proces powstawania wniosku i zastanówmy się, co orzekamy jako pierwsze. Nakładamy na doświadczenie definicję, czy definicja wyłania się z doświadczenia? Czy możemy porównać władzę (już teraz dokonałem logocentrycznej redukcji) uniformalną z władzą rodzica nad dzieckiem? W sensie logicznym nie ma problemu - przynajmniej wtedy, gdy ogólnie (bardzo ogólne słowo, przepraszam) uznana definicja władzy nakazuje wiązać ją z tymi dwoma zjawiskami jednocześnie. W sensie pragmatycznym jednak (czyli dla formułowania wniosków wykraczających poza ramy samego zamkniętego dyskursu władzy*) sprawa nie jest równie prosta. Inne będą bowiem konsekwencje przemocy w rodzinie, inne znęcania się nad więźniem (traktujmy słowo "inne" również całkowicie ontologicznie - w tym sensie, że właśnie wszystko jest inne). Inne będą też przyczyny obu zjawisk, inne, nawet przyjąwszy perspektywę logocentryczną (a zatem inne jako nie-takie-samo) będą jej przejawy (czy w Abu Ghraib stosowano przemoc fizyczną?).
Kto zna Foucaulta, może mieć w tym momencie mętlik w głowie. Dlaczego? Ponieważ z jednej strony jesteśmy skłonni przypuszczać, że genealogia i archeologia wiedzy opiera się na traktowaniu świata w jego nieskończonej inności, z drugiej zaś nie możemy się pozbyć wrażenia, że Foucault przyjmując pewną definicję władzy, nadał jej unikalny ontologiczny status. Innymi słowy stanął raczej po stronie logocentryzmu niż przeciwko niemu.
I teraz wniosek, bo przecież bez wniosków nie ma tekstów. Wnioski właściwie dwa.
Przełamać metafizykę u Foucaulta można tylko w jeden sposób - spróbować dojść do warunku orzeczenia, przy jakich danych empirycznych jesteśmy w stanie uznać, że mamy do czynienia z władzą. Prawda? Bardzo inspirujący kierunek badań. Szukajmy podstaw i przez ich znalezienie udowadniajmy, że nie istnieją.
I wniosek numer dwa, nieco wyrwany z kontekstu, pozornie niezwiązany, za to otwierający kolejny tekścik który tu niedługo zamieszczę.
Sądzę, że zadaniem współczesnej humanistyki, zarówno w sensie etycznym jak poznawczym (jakkolwiek te dwie wartości uważam za konwencjonalne) jest odmówienie jej samej mocy przewidywania.

Yo.

14 komentarzy:

  1. Ale. Przecież. Już. Eksperyment Milgrama, podobny, ale różny od exp. Zimbardo był robiony all around the world, na ludziach z różnych klas (moim zdaniem - świetny materiał na odrzucenie tezy o istnieniu klas predysponowanych do włądzy, czyli teorii klasy rządzącej), a wyniki były wszędzie podobne - ludzie poddawali się tej osobie, którą rozpoznali jako autorytet właśnie. I robili tak zarówno ludzie o profilu psychologicznym autorytarnym, jak i nieautorytarnym. Przemawia to więc raczej za tym, że skłonność posłuszęństwa jest jednak ponadkulturowa np. A chyba śmielej lub mniej starałeś się przeczyć?

    Also: "nie za dużo" i "tym razem". Czyli tl;dr po taaaaaaaaaakiej przerwie. Hyhy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, szczerze przyznam, że nie znam dobrze eksperymentu Milgrama (tzn. znam ten jeden właśnie - zrobiony przez samego Milgrama; a wnoszę, że zrobiono ich więcej, tak?), za to i do niego mam kilka uwag. Bodaj chyba na liberalis kiedyś napisałem, że nie bez znaczenia był fakt o "sztuczności" całej sytuacji, czyli zaaranżowaniu eksperymentu właśnie na eksperyment naukowy. Uczestnicy mający świadomość eksperymentu byli przenoszeni w rodzaj rzeczywistości wirtualnej, w której "nikomu nic nie się stanie" (jako wstrząsający podaje się ten etap eksperymentu, w którym "nauczyciel" zbliżał się do napięć zagrażających życiu "ucznia" - zdaje się jednak - poprawcie mnie jeśli się mylę - że "nauczyciel" musiał niemo zakładać, że eksperyment jest bezpieczny).
    Zresztą eksperyment Milgrama jest dość ciekawy właśnie w kontekście Foucaulta... no bo zastanówmy się, czy relacje między naukowcem a "nauczycielem" Foucault w ogóle włączyłby w relacje władzy? Bo ja na przykład nie sądzę. I tu własnie wkracza cała "tragedia psychologii" :) Autorytet, władza, mają najróżniejsze przejawy i raczej najpierw, o ile to w ogóle możliwe (ja raczej staram się propagować odwrotne stanowisko z przyczyn hmmm... filozoficznych) powinniśmy się zastanowić gdzie są różnice jakościowe w tych przejawach, a dopiero potem robić eksperymenty naukowe.
    No i jeszcze dwie wątpliwości przy eksperymencie Milgrama - kwestia wyjątków (w końcu nie wszyscy ulegali; może należałoby zbadać te wyjątki pod względem ideologicznym, środowiskowym itd. - i tu jestem pewien, że uprzednie założenie o istotności takich kategorii jak klasa czy warstwa społeczna legnie w gruzach) oraz konkretne przejawy dyskursu scjentystycznego, w którym wciąż jednak tonie zachodni świat.
    No i też nie do końca staram się przeczyć, że skłonność do posłuszeństwa jest ponadkulturowa. Właściwie w sensie logicznym można ją za taką uznać podobnie jak logicznie można uznać, że człowiek nie powinien kraść. W obu przypadkach zależy to własnie od wstępnych kategorii, które musimy uznać, by istnienie tego udowodnić. I w przypadku eksperymentu Milgrama jest właśnie uznanie metafizycznej nici między konkretnym przejawem władzy (samym eksperymentem), a innymi jej przejawami. W tym sensie "skłonność do posłuszeństwa" będzie takim samym uniwersalium jak na przykład "system wierzeń", albo "organizacja społeczna". Czyli kategorią, która mówi coś o człowieku przez to, że mówi. Tylko czy na przykład możemy traktować magię voodoo symetrycznie do religii katolickiej, czy Mahomet to muzułmański Jezus? Za Geertzem będę twierdził, że przy takim ukategoryzowaniu coś ważnego nam umyka, a w przypadku eksperymentu Milgrama cały zewnętrzny świat. Mam takie, dość ostre (może nawet nie całkiem się z nim zgadzam :)), przekonanie, że eksperyment Milgrama odpowiedział jedynie na pytanie jak będą się zachowywali ludzie, gdy im zafundować warunki z eksperymentu Milgrama. No. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmienne przejawy wladzy [kulturowe,rodzinne, spoleczne itd] zostaly usuniete w eksperymencie Milgrama tak ze zostal sam mianownik-istota czyli prosta relacja miedzy autorytetem i obiektem powiazanym.Eksperyment mial charakter sztuczny i wlasnie z tego powodu byl tak wiarygodny; jego 'sztucznosc' jak zadna inna odrzegnywala czlowieka od wlasciwego tematu badan tj. nad posluszenswtem a przekonywala iz tyczy sie on uczenia sie i wplywu kar na nie( to zainspirowalo do dyskusji nt etyki badan psychologicznych).Eksperyment Milgrama nie byl kolejnym przejawem wladzy tylko wyodrebnieniem jej uniwersalnej istoty szczegolnie kiedy wezmiemy pod uwage ze wszystkie zmienne wedle metodologii psychologicznej byl kontrolowane.
    O zadnej metafizycznej nici nie mozemy mowic poniewaz to co zrobil Milgram bylo -wedle kanonow metodologii - empirycznym dowodem ktory przedstawia 2 ( nie wiem moze wiecej) zasady ; mianowicie ze podatnosc na autorytet jest cecha wspolna (roniaca sie ilosciowo) oraz to ze ilosc obserwatorow wzmaga presje na badanym (przeprowadzano publicznie eksperyment i zauwazono korelacje miedzy iloscia obserwatorow a podatnoscią) takze odniesienie wnioskow i i wzugelnienie zmienny moze nam wyjasnic nie jedno zjawisko spoleczne.Mas zbardzo humanistyczny sposob myslenia; eksperyment nie byl obrazem wladzy ktory mozna porownywac do innych obrazow rzeczywistosci a badaniem empirycznym tejze rzeczywistosci tj. a dokladniej relacji miedzy obiektmi.Mowa o relacji a nie o obiektach.Tak to rozumiem.i klasyczne sformulowanie na koniec; poprawcie mnie jesli sie myle.Nie czytalem Fuko.

    OdpowiedzUsuń
  4. tak apropos , ten caly eksperyment byl smiesnzie banalny i nie rozumiem czemu wsyzscy sie nim tak podniecaja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze raz:

    "Eksperyment Milgrama nie byl kolejnym przejawem wladzy tylko wyodrebnieniem jej uniwersalnej istoty (...)"

    Hmmm... no nie wiem, czy tylko dla mnie to jest jasne, ale chyba nie mamy o czym mówić, prawda? Bo jak wytłumaczyć ten fragment w kontekście dalszej wypowiedzi:

    "O zadnej metafizycznej nici nie mozemy mowic poniewaz to co zrobil Milgram bylo -wedle kanonow metodologii - empirycznym dowodem ktory przedstawia 2 ( nie wiem moze wiecej) zasady ; mianowicie ze podatnosc na autorytet jest cecha wspolna"

    ... no chyba, że rozumiemy coś innego pod pojęciem metafizyki.
    Przy czym pragnę jeszcze spytać o jakich kanonach metodologii mówimy? Pytanie ciekawe, bo, jak sądzę, ten tekst właśnie metodologii się tyczy. No i taka uwaga na koniec, że nie podał kolega żadnego argumentu przeciw mojemu stanowisku (?), a co najwyżej przedstawił stanowisko przeciwne.
    A eksperyment faktycznie ciekawy aż tak nie był.

    Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdyby nie twoja uwaga ze nie przedstawilem zadnych argumentow przeciw to nie zauwazylbym ze przeczytalem tylko polowe noty na forum.Faktycznie cos mi nie gralo, choc to nic nie zmienia bo nie obcowalem z Fuko takze czuje sie wyrwany z kontekstu..
    "wyodrebnienie uniwersalnej istoty" brzmi metafizycznie? nie wiem czy dobrze rozumiem spor.Rozumiem ze problem tyczy sie momentu granicznego miedzy skumulowanymi faktami a ich interpretacja(rozumieniem?).Metodologia mnie przesladuje, takze przed jakimkolwiek merytoryczna proba odpowiedzi postawie proste pytanie; czy rozmawiamy w cieniu neopozytywistow?

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmmm... a to jest w sumie ciekawe pytanie. Jeżeli rozumiemy przez neopozytywizm np. Carnapa i jego "O bezsensie wszzelkiej metafizyki", to pewnie w jakimś stopniu tak, choć od wielu z założeń Koła Wiedeńskiego uciekam, w wielu kwestiach jestem od nich bardziej radykalny chyba.
    Co do wyodrębniania istoty, to owszem, brzmi to bardzo metafizycznie, przynajmniej dla kogoś kto definiuje metafizykę, jako coś w rodzaju ukrytej pseudorganizacji świata (tak to roboczo nazwę "wiązaniem doświadczenia w idee"). Dlatego ta wspólna dla różnych przejawów władzy "istota" jest dla mnie niczym innym jak właśnie tą metafizyczną nicią, która je łączy. No i nie mam wątpliwości, że nić ta jest dyskursywna, czyli aprioryczna (używam tego słowa dość ostrożnie - ze względu na drugi przymiotnik może się wydać, że popadam w sprzeczność) i uwarunkowana historycznie (ideologicznie?). I właśnie Foucault opiera swoją metodę badawczą na drugiej cesze metafizyki (archeologia wiedzy jest właściwie niczym innym jak właśnie badaniem pojęć i struktur syntaktycznych w ich historycznej przemianie)... stąd cały tekst w gruncie rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeszcze do Koła Wiedeńskiego, bo sądzę, że ten tekst nieźle koresponduje z ogólnymi jego założeniami. To znaczy - wykazuje ich sprzeczność. Na przykład wyłączne oparcie się na danych empirycznych (jakkolwiek już to jest niemożliwe) automatycznie uniemożliwia nam oparcie humanistyki na tych samych zasadach, co fizyka. A z drugiej strony zacząłem się zastanawiać nad metafizyką fizyki, ale trochę jestem za cienki w uszach na to. Tak czy inaczej zastosowanie archeologii wiedzy do historii fizyki byłoby całkiem ciekawe, prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Moja niescislosc w ujeciu pojeciowym jest winna metafizycznego okreslenia, ale zapewmniam ze ten spor jest czysto jezykowy.Twierdze nawet ze eksperyment Milgrama mozna by przelozyc na jezyk behawioralny czy fizykalny jak bardzo by to absurdalnie nie brzmialo tak samo jak eksperymenty Skinnera mozna by przelozyc na jezyk psychoanalityczny czy ogolnie psychologiczny, z wiekszym lub mniejszym sukcesem, ale dalej bedzie dotyczyc obiektywnego zjawiska ingerujaacego w zycie spoleczne.Nie pofatygowano sie na taka konwersje slowna poniewaz te zadnia ktore uzyta sa bardzo przydatne a przypomne ze i sam Skinner uzywal wielu "metafizyczynych" slow poniewaz rozumial ich przydatnosc jako skroty myslowe.Ta cała 'istota rzeczy' kojarzaca sie troche platonsko jest niczym innym jak prostym prawem o tyle naukowym ze urzytecznym do wyjasniania okolicznosci szczegolowych(przypomne ze chyba zaden inny eksperyment psychologiczny nie mial tyle przeprowadzonych replikacji z wynikiem potwierdzajacym swoje tezy).
    Jak slysze slowo neopozytywizm to wychodzi mi przed oczami widok dwoch kolesi siedziacych na krzeslach i zarliwie dyskutujacych o tym czy krzesla istnieją czy nie.Z perspektywy empirysty logicznego to co napisalem - o " prawie naukowym" tj prawidlowosciah i to w psychologii - jest odrazajacym znamieniem metafizyki w naukach.Przypomne jeszcze raz ze neopozytywizm nie ma prawa bytu w metodologii nauk poniewaz nauki sa empiryczne a nie idealistyczne, zas kolo wiedenskie za wszelka cene staralo sie stworzyc IDEAL (niemozliwy i nieuzyteczny) nauk do takiego stopnia ze az metafizyczny.Takim idealem jest pozbawienie nauk pewnego uzytecznego marginesu albo mozliwosci "zaciagniecia kredytu" dzieki ktorym mozna bylo by popchnac , zainwtestowac w dana teorie i w jego dowody.
    Mala inwersja; jak moglo by brzmiec prawo naukowe; " kazde cialo/zjawisko o wlasciwosciach takich a takich wystepujace w warunkach takich a takich bedzie reagowalo tak i tak" nie widze w tym mteafizyki a nawet do Milgrama mozna by zastosowac.Zreszta teoria uczenia sie jest tak skonstruowana i rozciaga sie na wszystkie zywe organizmy na ziemi( ponadto behawioryzm jest najskuteczniejszym nurtem terapeutycznym obecnie)
    W kazdym razie temat jest bardzo obszerny.

    OdpowiedzUsuń
  12. Trzeba jednak uwolonic sie od falszywej swiadomosci neopozytywistycznej, choc rozumiem ze jego radykalizm przyspasabia bardzo kreatywnie i krytycznie do rzeczywistosci to do przedmiotu jakiego sie odnosil okazal sie bezsesnowny.Echo kola wiedenskiego slysze w sformulowaniu "ukrytej pseudorganizacji świata".Nie wystarczy zbierac fakty ale jeszcze je zrozumiec.Czlowiek rzadzi sie ukryta pseudoorganizacja swiata jaka sa mapy poznawcze; nie idzie pomacac dotknac ale jednak mozna pomylic w tym przypadku doswiadczenie z jakas ideą "wiedzy" ( nie poddajacej sie metoda fizykalnym) a niestety ,na przykladzie szczurow to udowodniono i to przez wrogow takich "pseudoorganizajci swiata" jak behawiorysci; musieli uledz temu faktowi bo niechcacy dowiedli w badaniach.

    OdpowiedzUsuń
  13. Heheh... ale ja nawet niespecjalnie temu przeczę. Ja rozumiem pewną przydatność metafizyki (sam piszę, że się nie da od niej uciec - na tym polegał cały problem Koła Wiedeńskiego), sęk w tym, że w przypadku humanistyki oznacza to jedynie przydatność komunikacyjną i ideologiczną. Spójrzmy sobie na pierwszą zasadę dynamiki Newtona z jednej i eksperyment Milgrama z drugiej. Zasadę dynamiki stosuje się do wszystkich ciał bez wyjątku (no, no, zaraz się wyjaśni), eksperyment Milgrama tylko do procentowej większości przypadków. Mało tego, zasada dynamiki opisuje pewną wypadkową zachowania się ciał w RÓŻNYCH sytuacjach, a każdy zakryty margines, błąd i niemożliwość przewidzenia będzie owocowała w przyszłości zmianą paradygmatu (mimo, że przecież w oparciu o fizykę newtonowską budowano mosty i te mosty stoją po dziś dzień). Eksperyment Milgrama pokazuje zaś zachowanie się ludzi (jak zmienną i niestałą istotą jest człowiek to się rozpisuje Rabinow na przykład) w określonej sytuacji pełnej znaczących (banalne jest stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak "czysta sytuacja" w świecie społecznym, ale sądzę, że muszę to przypomnieć; eksperyment Milgrama ma cały szeroki kontekst - wspomnianą wcześniej świadomość eksperymentu, umiejscowienie w dyskursie scjentystycznym, umiejscowienie w dyskursie władzy i autorytetu, wreszcie zlokalizowanie w konkretnych językach itd. itp.). Pytanie tylko, czy jakikolwiek pożytek mamy z wniosku, że większość ludzi w warunkach eksperymentu Milgrama uległa autorytetowi?
    Nawet jeśli przypuścimy, że rzeczywiście ludzie uniwersalnie obdarzeni są jakąś skłonnością do posłuszeństwa, to właściwie co orzekamy? Czy taki ogólnik jak "skłonność do posłuszeństwa" ma jakąś wartość poznawczą (na pewno ma wartość ideologiczną), kiedy przy innych warunkach (ale przy tym samym uprzednim założeniu o metafizyce władzy) ludzie już nie są skłonni do posłuszeństwa, lub są skłonni w mniejszym stopniu (eksperyment Zimbardo a eksperyment Żmijewskiego)? Jeszcze inna sprawa, że wielu psychologów, bez odwoływania się do jakichś poziomów meta, uważało, że warunki eksperymentu były tak unikalne, że możliwość zastosowania ich do codziennego życia zakrawa na szaleństwo. Zdaje się, że nawet Aronson wspominał gdzieś o przecinaniu się tylu mechanizmów psychologicznych (również opartych o jakieś metafizyki; a zauważmy, że psychologia do połowy XX w. niemal wyłącznie badała społeczności zachodnie), że wydedukowanie z niej jakiegoś uniwersalnego mechanizmu podporządkowania się wymaga głębszej analizy niż ta, którą przeprowadził Milgram. Właściwie w pewnym sensie, wszystkie zastrzeżenia psychologiczne mieszczą się w ramach mojego zarzutu o uprzednie arbitralne skonstruowanie władzy jako metafizycznej siły unoszącej się nad światem.
    I na koniec, żeby już nie gmatwać. Nie wierzę w żaden neopozytywistyczny ideał i też domagam się od nauk przyrodniczych zastosowania pewnego marginesu użyteczności. Jednak w przypadku nauk humanistycznych, gdy w grę chodzi po pierwsze tak złożona istota jaką jest człowiek, a po drugie sprawa przemian języka, transformacji pojęć (i tu Foucault wkracza z całą masą danych empirycznych), w których olbrzymią rolę odgrywa ideologia, trzeba patrzeć na taki przywilej podejrzliwie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie porownuje fizyki do psychologii spolecznej, a jesli przytaczam podobne przyklady to tylko aby zobrazowac poprzez analogie.Psychologia jest dziedzine nie scisla tylko probabilistyczna, formuluje pewne prawa na zasadzie prawdopodobienstwa poslugujac sie przy tym metoda statystyczną (jest wystarczajaco scisla poki pomaga nam przewidziec zjawiska spoleczne).Druga sprawa, w przeciwienstwie do fizyki nie tworzy teorii o wszechogarniajacym (wrecz metafizycznym) zasiegu a wiele o roznym zasiegu.Metoda Twojego rozumowania przypomina troche mtode rozumowania o prawach cial Arystotelesa ktory to przypisywal roznym cialo rozne wlasciwosci (np. lewitacji).W Twoich slowach widze echo tej metodyki szczegolnie kiedy przypisujesz danym sytuacjom ,jezykowi itd wlasciwosci ktore wystepuja oponujac przeciwko obiektywizmowi.Niestety poczesci oboje jestesmy skazani na niepelny opis eksperymentu, dlatego nie jest nam dana jej czesc wyjasniajaca (tj.mediator zaleznosci- czynnik kluczowy, stan psychiczny posredniczacy miedzy przyczyna a skutkiem).Nie zinterpertowano mediatora a okreslono ogolnie jako 'sklonnosc do posluszenstwa'(a przeciez mona, tyle pieknych perpektyw psychologicznych mamy).Eksperyment Milgrama nie byl eksperymentem o ambicjach odkrywczych, byl proba zrozumienia pewnych wydarzen historycznych 2 wojny swiatowej,a przynajmniej weryfikacji hipotez.Takze eksperyment nie korensponudje z zyciem codziennym ale do wydarzen historycznych w ktorych mim oroznych okolicznosci ,jezyka itd mozemy zaobserwowac te same prawidlowosci i wytlumaczyc niektore 'irracjonalne' zachowania ludzi.

    OdpowiedzUsuń