sobota, 28 listopada 2009

Tym razem o Foucaulcie

Nie za dużo. Właściwie parę myśli całkiem nieskładnych i nie do końca połączonych, za to przejętych szczególnym rodzajem pesymizmu, jakimś cioranowskim paradoksalnym masochizmem.
Po pierwsze Foucault rozbraja metafizykę i czyni to w sposób niezwykły, do bólu naukowy i do bólu przystępny (zarówno w formie jak w treści). Niestety sam nie jest w stanie uciec od metafizyki (nie jestem pewien, czy ktokolwiek posługujący się językiem jest w stanie jej uniknąć). Dlaczego?
Pozwólcie, że kolejny raz przytoczę sytuację z życia wziętą. Brałem udział w dyskusji (nie nowość raczej, prawda?). Po jednej stronie ja, po drugiej psycholog. Temat - władza. Temat rozszerzony - psychotyczny Zimbardo i jego eksperyment więzienny. I pytanie o wpływ autorytetu na działanie człowieka, niejako wpływ władzy, a na pewno wpływ określonych czynników na ujawnienie się - nazwijmy to roboczo - zła.
Moje stanowisko jest w tej materii niezmienne od czasu zetknięcia się z pracami prof. Zamiary. Czyli, że jest skrajnie antypsychologistyczne (w ogóle lubię skrajności; nie znaczy to oczywiście, że uważam siebie za posiadacza jakiejś dziwacznej prawdy). Całość brzmi mniej więcej tak:
Warunki zewnętrzne mogą wyzwolić w człowieku "złe instynkty", musimy jednak uznać, że dla każdego, zależnie od kultury, od stopnia kompetencji kulturowej i innych niesprecyzowanych czynników (biologicznych, społecznych, ekonomicznych...) warunki takie są inne. Od zbliżonych do diametralnie różnych. Żeby to uzasadnić, stworzyłem na poczekaniu tezę o pewnym rodzaju anarchiczności kultury polskiej. Polskę przeciwstawiłem społeczeństwu amerykańskiemu (w eksperymencie Zimbardo brali udział również Kanadyjczycy, choć i tak kultura USA ma tu większe znaczenie), z silną strukturą instytucjonalnej władzy. Nazwijmy ją ładnie i postmodernistycznie uniformalną (znaczenie ma tu fantazmat klawisza; jednym ze znaczących eksperymentu była możliwość wyboru przez "strażników" umundurowania) . Oczywiście, co musiałem przyznać mojemu przeciwnikowi, polskie społeczeństwo nie jest anarchiczne. Wręcz przeciwnie - statystyki przemocy w rodzinie, silna pozycja Kościoła - wszystko to świadczy o niezwykłej pozycji, jaką zajmuje władza. Czy jednak w jakimś sensie nie miałem racji?
Pomińmy już empiryczny dowód w postaci powtórzonego eksperymentu przeprowadzonego w Polsce przez Żmijewskiego (zresztą to żaden dowód, bo oba eksperymenty różniły się w ważnych szczegółach). Skupmy się na Foucaulcie i metafizyce.
Jestem przekonany, że największym błędem psychologii ( i to błędem nierozwiązywalnym - nazwijmy go więc tragedią psychologii) jest właśnie metafizyka eksperymentu, czyli ni mniej ni więcej, sposób formułowania wniosków z danych empirycznych. Zostawmy już eksperyment Zimbardo i skupmy się na wspomnianych wcześniej statystykach przemocy w rodzinie z jednej strony i fantazmatem kalwisza z drugiej (do tego dorzućmy politykę więzienną w USA, wysoki odsetek osadzonych itd.).
Obie dane (chciałbym to inaczej nazwać lecz nie potrafię) coś nam mówią o strukturze społecznej. To, co nam mówią, zależy ściśle (i jak sądzę - wyłącznie) od zaplecza teoretycznego, które w niemal każdym przypadku, gdy nie towarzyszy fomułowaniu wniosków refleksja poznawcza, jest na wskroś logocentryczne.
Prześledźmy proces powstawania wniosku i zastanówmy się, co orzekamy jako pierwsze. Nakładamy na doświadczenie definicję, czy definicja wyłania się z doświadczenia? Czy możemy porównać władzę (już teraz dokonałem logocentrycznej redukcji) uniformalną z władzą rodzica nad dzieckiem? W sensie logicznym nie ma problemu - przynajmniej wtedy, gdy ogólnie (bardzo ogólne słowo, przepraszam) uznana definicja władzy nakazuje wiązać ją z tymi dwoma zjawiskami jednocześnie. W sensie pragmatycznym jednak (czyli dla formułowania wniosków wykraczających poza ramy samego zamkniętego dyskursu władzy*) sprawa nie jest równie prosta. Inne będą bowiem konsekwencje przemocy w rodzinie, inne znęcania się nad więźniem (traktujmy słowo "inne" również całkowicie ontologicznie - w tym sensie, że właśnie wszystko jest inne). Inne będą też przyczyny obu zjawisk, inne, nawet przyjąwszy perspektywę logocentryczną (a zatem inne jako nie-takie-samo) będą jej przejawy (czy w Abu Ghraib stosowano przemoc fizyczną?).
Kto zna Foucaulta, może mieć w tym momencie mętlik w głowie. Dlaczego? Ponieważ z jednej strony jesteśmy skłonni przypuszczać, że genealogia i archeologia wiedzy opiera się na traktowaniu świata w jego nieskończonej inności, z drugiej zaś nie możemy się pozbyć wrażenia, że Foucault przyjmując pewną definicję władzy, nadał jej unikalny ontologiczny status. Innymi słowy stanął raczej po stronie logocentryzmu niż przeciwko niemu.
I teraz wniosek, bo przecież bez wniosków nie ma tekstów. Wnioski właściwie dwa.
Przełamać metafizykę u Foucaulta można tylko w jeden sposób - spróbować dojść do warunku orzeczenia, przy jakich danych empirycznych jesteśmy w stanie uznać, że mamy do czynienia z władzą. Prawda? Bardzo inspirujący kierunek badań. Szukajmy podstaw i przez ich znalezienie udowadniajmy, że nie istnieją.
I wniosek numer dwa, nieco wyrwany z kontekstu, pozornie niezwiązany, za to otwierający kolejny tekścik który tu niedługo zamieszczę.
Sądzę, że zadaniem współczesnej humanistyki, zarówno w sensie etycznym jak poznawczym (jakkolwiek te dwie wartości uważam za konwencjonalne) jest odmówienie jej samej mocy przewidywania.

Yo.