czwartek, 13 sierpnia 2009

Morze, morze...

Nie było mnie jakiś czas.
Byłem nad morzem. Trochę jak bohater książki Iris Murdoch, tyle że nie sam oczywiście, a z piękną niewiastą. Przyjeżdżam z powrotem, odpalam telewizor, komputer i toster, by już po chwili znaleźć się w leju nieostrej dyskusji politycznej. Dlaczego nieostrej?
Zaraz się wyjaśni. Najpierw uśpię moich czytelników kilkoma obserwacjami nadmorskiego życia. Po pierwsze, są ludzie, którzy w ogóle nie powinni jeździć na wakacje, bo zachowują się na nich jakby byli za karę, po drugie, przydałoby się zrobić porządek z tym szałem płacenia za wszystko i wszędzie, nie wiem - może nasłać urząd ochrony konkurencji i konsumenta? Na 200 tys. osób jeden cholerny bankomat w dodatku płatny... ale nie wiadomo ile. Global cash, czy coś takiego. Bałem się sprawdzić stan konta, żeby mnie czasami ta przyjemność nie pogrążyła w dożywotnim zadłużeniu. Po trzecie, morze wpływa na rozwój pewnej cechy zwanej kiedyś cwaniactwem, a dziś przedsiębiorczością. Tu nikt cię nie powiadomi, że za frytki do obiadu trzeba zapłacić dodatkowo, nikt też nie zatroszczy się o udzielenie ci prawdziwej informacji dotyczącej ceny za PKS. Walnie ci tylko, że u niego jest taniej, szybciej i zajebiście, a w ogóle to zrobi ci kurs prawie gratis (ów gratis to oczywiście więcej niż za PKS). A po czwarte, z PKP jest coraz gorzej i na pewno lepiej nie będzie. Kto kupował bilet na dworcu w Kołobrzegu, ten wie, o czym mowa.
Na szczęście takie drobne niedogodności (plus Feel, Doda i "Jesteś szalona" puszczane na max. volume do naleśników z nutellą; Feel i Doda na żywo) nie przeszkadzają wypoczywać na plaży. O ile w tym kraju trafi się raz na jakiś czas słońce i upał.
Wówczas można się pozderzać z falami i poczytać książkę. A los chciał, że na książkę trafiłem przednią. Żałuję, że tak późno.
Zadie Smith. O pięknie. Inspirowana Forsterem (Zadie udało się tego pana pobić) opowieść o środowisku akademickim i różnych konfliktach, zwłaszcza o konflikcie rasowym. Współczesnym.
Nie będę się oczywiście wymądrzał, jaka jest sytuacja czarnych w Ameryce i na świecie. W ogóle nie chcę się wymądrzać na temat środowisk LGBT i mniejszości w ogóle, bo niewiele o nich wiem, sam do żadnej nie należę, ale będę ich bronił jak tylko się da.
I teraz pytanie. Po kogo stronie stanąć w procesie o "hate speech"? Ano jest dylemat. Z jednej strony wolność słowa, której się trzymam, z drugiej konserwatyzm, którego nienawidzę.
Pomijając już fakt, że podobne procesy to taktyczny samobój dla LGBT (w kraju, w którym można dostać grzywnę za zniewagę papieża, co ukazuje typową hipokryzję środowisk konserwatywnych), trzeba powiedzieć jedno. Nie popieram cenzury, uważam, że ktoś kto wytacza podobny proces jest idiotą (choć nie w wypadku, gdy wezwano do pobicia, gdy zniewaga nie była jedynie zniewagą), ale też nie żałuję konserwatywnego pajaca, któremu ktoś wlepi za to grzywnę. Ja go bronić nie będę.
Zwłaszcza, że i tak ma zbyt wielu obrońców.
I tu przechodzimy gładko do nieostrych dyskusji medialnych na temat tolerancji, mniejszości i innych gadżetów, którymi prawicowcy straszą swoje dzieci. Czy ktoś mi powie, dlaczego w panelu poświęconym kwestii muzułmanów w Polsce, w telewizji publicznej, tvp info, nie wziął udział żaden, dosłownie żaden lewicowy publicysta, działacz, filozof? Dlaczego, gdy przychodzi zmierzyć się z jakąś trudną kwestą, do studia telewizyjnego zaprasza się starego kretyna, potrafiącego jedynie bredzić coś o panoszących się wszędzie arabach i Terlikowskiego, dla którego "kontrola imigracji" to coś w rodzaju smarowania chleba na śniadanie? Dlaczego naprzeciwko ustawia się muftiego, który nie ma żadnych szans w starciu z medialnymi wyjadaczami?
I żeby nie było. To nie jest odosobnionny przypadek, gdy udaje się, że w Polsce nie ma lewicowych poglądów. Popatrzcie na komentarze odnośnie sytuacji KGHM i strajkujących związkowców. Popatrzcie na materiały o prywatyzacji, w których uprzejmie pozwala się na wystąpienie Leszka Balcerowicza ze swoją arcymądrością, ale nie przedstawia się stanowisk przeciwnych. I dlaczego, pytam, pozwala się, by dziennikarz cokolwiek komentował, orzekał, co jest dobre, a co złe? Niestety to już reguła. Dziennikarze (z natury niezbyt lotni) pchają się ze swoimi mądrościami gdzie popadnie. Niestety demokracja medialna to już nie za bardzo demokracja.
Żeby skończyć już ten artykuł (bo się denerwuję i aż gorąco mi się robi), polecam zajrzeć na Lewicę Wolnościową.
I niech masy wreszcie powstaną, bo już mnie to trochę męczy, to wyczekiwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz