czwartek, 11 marca 2010

Lis i wolność słowa.

Nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu. A przydałby się, bo na liberalis opublikowano tekst specjalnie dla mnie. Zresztą odpowiem na niego w swoim czasie, bo teraz nie mam szczególnej ochoty (nie, żeby Filip Wysocki jakoś mnie zirytował, bo krytyka jest całkiem w porządku, choć w moim mniemaniu nic nowego do dyskusji między libertarianizmem a anarchizmem nie wnosi). No ale co nieco trzeba napisać, bo na blogu już pajęczyny się porobiły.
Dlatego dzisiaj będzie lekko i przyjemnie. I mainstreamowo. O redaktorze Lisie będzie.
Jak wiadomo, nasz kochany Tomek zaprosił Sikorskiego i Komorowskiego do swojego programu, żeby tam - na oczach gawiedzi - dwóch polityków o mniej więcej takich samych poglądach się o nie spierało. Sprawa sięga głębiej, bo w ogóle do decyzji o zorganizowaniu prawyborów. A że często jestem pod wrażeniem pracy speców od public relations (a jeszcze częściej jestem oczarowany ludzką ślepotą), to i teraz się zatrząsłem. Kopiujemy wzory ze Stanów Zjednoczonych, więc w jakimś sensie możemy sobie myśleć, że jesteśmy takimi Stanami, tylko mniejszymi. O jaki wzór chodzi? Ano oczywiste. Hillary Clinton vs. Barrack Obama. Prawybory wyeliminowały McCaina, u nas wyeliminują Kaczyńskiego i to z lepszym skutkiem, bo to trochę tak, jakby w USA startował George Dablju.
Oczywiście to jest banał i każdy rozgarnięty człowiek, w zasadzie każdy, kto kojarzy fakty, powinien uznać, że nie ma się nad czym zastanawiać, że wszelkie debaty między Komorowskim a Sikorskim są ustawione i po prostu PO robi ludzi w balona. Jednak już tak banalne nie wydaje się, że podobnej opinii nie usłyszałem w telewizji.
Cała plejada demaskatorów - dyżurni politolodzy, socjolodzy i psychologowie TVNu - nawet się na ten temat nie zająknęła, a redaktor Lis, najwyraźniej w przypływie euforii (że niby już tu mamy Amerykę i, hoho, prawybory organizujemy) postanowił całą komedię napędzać. Czy naprawdę jest tak - przepraszam za kolokwialne wyrażenie, ale innego nie znam - głupi, żeby nie dostrzegać swojej roli w teatrzyku PO?
Czy może jednak weźmiemy pod uwagę bardziej pesymistyczny wariant, o którym pisał już Chomsky i w ogóle lewicowcy jak świat długi i szeroki?
Lis jest przedsiębiorcą i o swoje przedsiębiorstwo musi dbać. Media żyją z tego, że są w centrum uwagi, im bardziej są w centrum, tym bardziej żyją, a im bardziej żyją, tym bardziej są w centrum. Też banał, prawda? A jednak taki, który trzeba przypominać. Bo jak raz zapomnimy, że demokratyczny kapitalizm to ustrój, w którym partie walczą o zniesienie przymiotnika "demokratyczny", możemy się obudzić w jakimś pieprzonym Pinoczetoczile.
Ograniczona definicja wolności słowa zakłada, że jak jedni przekrzyczą drugich to jest wszystko w porządku. No i super. Bo przecież cały kapitalizm polega na przekrzykiwaniu, a kapitalizm to taki super system, że lepszego nie było i nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz