sobota, 25 lipca 2009

Struktura Michaela Jacksona

O Michaelu nie pisałem w ogóle. Po pierwsze dlatego, że wszyscy pisali, a ja jestem punk i w ramach walki z wszystkimi schematami..., po drugie dlatego, że Żulczyk Jakub napisał na swoim blogu bardzo fajne podsumowanie różnorakich wypowiedzi. I chwała mu za to (bo przecież nie za Radio Armageddon).
Będzie więc o Michealu. Dlaczego?
Śmierć Jacksona straszliwie prowokuje. Najbardziej artystów i dziennikarzy muzycznych. Maryla Rodowicz powie nam, co jest potrzebne, a co nie, Krzysztof Varga oznajmi, że nie płakał (jakby to kogo obchodziło), a socjolog w telewizji z poważną miną odkryje to, co odkrywał już tysiąc razy. Że celebryci to celebryci, książęta, królowie, że nie wiadomo, czym była księżna Diana i John Kennedy, bo z jednej strony pasują do tradycyjnego modelu opłakiwania (władca nasz umarł, jejku, jejku), a z drugiej przecież nieźle im szła rozmowa z mediami. Że nie mamy już autorytetów, że ich zastąpiono Michaelem Jacksonem, Kubą Wojewódzkim i Szymonem Majewskim.
Tak, tak, młodzi Polacy w grono autorytetów wpisują same gwiazdy popkultury. Świat jest na przepaści.
Gdyby mnie ktoś pytał, to popieram młodych Polaków. Młodzi Polacy wiedzą, jak się zrelaksować, jak odpocząć. Czy nie jest całkiem zasadne w tych czasach traktowanie za autorytety mistrzów relaksu? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że moim autorytetem jest doktor House i Dexter, psychopatyczny morderca. Tym razem świat już jedną nogą wkroczył w przepaść.
W dodatku ma przepaskę na oczach.

A jednak sprawa jest bardziej złożona. W tekście Wpływ koncepcji człowieka na koncepcję kultury Geertz zauważa dość ciekawe ograniczenie metodologiczne antropologii. Sprowadza się ono mniej więcej do tego, że z jakiegoś powodu, badacz zakłada, że voodoo jest religią, że obrzędy przejścia, palenie szałwii przez Mazateków i picie Ayahuasci to obrzędy religijne połączone metafizyczną nicią z chrześcijaństwem. Metafizyczną, bo sprawa dotyczy pojęć i substancjalnego ich traktowania.
Jak to się ma do Michaela? Ano, w ten sposób, że szum wokół Jacko traktujemy jak szum wokół Jana Pawła II. Z jakiegoś powodu, jak antropolog uznajemy, że to ten sam szum, choć ze zmienionym przedmiotem. Niedługa stąd droga do uznania, że Mahomet był arabskim Jezusem. To takie myślenie.
Dlaczego więc nie uznać, że to nie celebryci stali się autorytetami, lecz że pojęcie autorytetu zostało przeniesione, słowo i pojęcie się rozminęły, a być może nawet samo pojęcie pod wpływem zmian kulturowych uległo transformacji? Być może wszyscy ci ludzie, którzy płakali na pogrzebie Michaela nie kochali go bardziej niż Papieża (po którym pewnie często płakały te same osoby), ale inaczej; może Micheal nie jest ważniejszy niż Papież, ale ważny w inny sposób. Dlaczego wszystko trzeba stopniować i zamykać w strukturach, które po rozbiórce okazują się tak uniwersalne, że aż pozbawione odniesienia? Przebija duch Kmity, Freuda i Marksa, przebija szkoła austriacka.
But Geertz is my man.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz