sobota, 13 czerwca 2009

Kilka uwag o kapitalistycznej tożsamości

Kształtujemy się dwoma czynnikami, lub inaczej - jesteśmy nimi kształtowani, albo, mówiąc jeszcze dokładniej jesteśmy kształtowani za ich pośrednictwem. Okulary są ludzkie i zewnętrzne, rekwizyty nieludzkie i też zewnętrzne raczej, choć pozory wewnętrzności muszą zachować. W końcu to nasz budulec.
Pierwszym czynnikiem jest oczywiście towar. Marka, logo, takie rzeczy. Naomi Klein już o tym pisała.
Drugim (o tym to już pewnie z milion stron napisano) jest narodowość, a ściślej może język etniczny.
Czyli banały.
Zadziwiające jednak, jak tych banałów potrafią ludzie bronić. Całkiem niedawno CIA podawało informację o Włochach skazanych na wieloletnie więzienie za pomoc tonącym imigrantom, w Holandii partia narodowych idiotów zdobyła osiemnasto procentowe poparcie, a w całej Europie coraz większej liczbie ludzi przeszkadza Arab, Cygan i Turek na ulicy.
Oczywiście to nie jest ksenofobia. Skądże.
Żiżek wspomniał przy okazji wykładu w Warszawie (gdzie dokładnie, nie wiem; byłem na Żiżku w Poznaniu) o zjawisku zwanym "oświeconym antysemityzmem". Teza stanowiska głosiła, że "by nie doszło do wielkich pogromów narodu żydowskiego, konieczne są małe pogromiki". Coś w tym stylu. Niezwykle przypomina to dzisiejsze stwierdzenia niektórych ludzi, obwiniających za wzrost znaczenia faszyzmu w Holandii, Niemczech itd. samych Arabów i proimigracyjną inteligencję. Idzie to mniej więcej w ten sposób: "nie wpuszczajmy do Europy obcokrajowców, bo w przyszłości wywoła to reakcję nazistów".
Najgorsze, że na oko, stanowisko to może być całkiem racjonalne, a przynajmniej zachowuje takie pozory. Rzeczywiście, w zetknięciu z obcym, jedną z reakcji będzie krańcowe zaprzeczenie, a chęć zachowania własnej tożsamości może się okazać silniejsza niż "chrześcijańskie wychowanie". Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, jak silna jest opresja tożsamości. Nie, nie dlatego, że rodzi rekację na obcego, ale dlatego, że po usłyszeniu wcześniejszego argumenty "oświeconego antysemityzmu" możemy uznać za racjonalną konsekwencję WYDALENIE IMIGRANTÓW. A przecież, na gruncie chrześcijańskiej etyki, winą raczej obarcza się agresora, czyli w tym wypadku nazistów, faszystów i narodowców wszelkiej maści.
Oczywiście napotykamy tu straszny problem, który z miejsca każdy narodowiec wykorzysta. Mianowicie, gdybyśmy jednak doszli do tego momentu, w którym winimy za konflikt faszystów, ktoś krzyknąłby, że obcokrajowcy zawłaszczają "naszą" ziemię i jeszcze narzucają "swoje" prawo, a jakiś konserwatywny liberał otwarcie stwierdziłby, że dochodzimy do sytuacji, w której imigrant ma większe przywileje niż bohater narodowej epopei.
Reakcja jest zatem nieunikniona?
Straszna to wizja, prawie jak u Baumana. Zresztą sam Bauman w "Tarapatach tożsamości..." mówił o tym, że pustka po fizycznych granicach oddzielających obcego od nas zostanie zastąpiona inną fizyczną granicą. Wydaje się więc, że potrzeba fizycznej granicy jest automatycznie wpisana we wszelkie segregacje tożsamościowe; gdy zanika, trzeba ją stworzyć. Nie wystarczy, że Arab ma ciemniejszą skórę niż my; trzeba to jeszcze zaznaczyć jakąś barierą materii. Już nawet nie sama różnica ma pozostać w sferze ontycznej, ale wyraźnie ma się też zarysować przepaść między obcym a "ja". Nie trzeba chyba dodawać, że mechanizm ten sam się napędza i zdobywa status samospełniającego się proroctwa. Taką samą, jak sądzę, sytuację opisywała Gayatri Spivak, w odniesieniu do ludów postkolonialnych. Tam materialną barierą stawały się pieniądze i język.
A jak to wygląda w sferze kapitalistycznej narracji tożsamościowej? Otóż, przykład Starbucks jest tu całkiem na miejscu. Kawa z logo międzynarodowej korporacji (w dodatku z kilku procentową etykietą "fair trade") wspaniale służy komuś, kto postrzega się jako BoBo. Burżuazyjna Bohema i Japiszony - to grupa docelowa dla fast-coffee.
Oczywiście, jak to zawsze bywa w przypadku tożsamości, nigdy jej nie tworzymy, ani nie odnajdujemy, lecz co najwyżej wybieramy którąś z tych narzuconych. W tym przypadku, ów określony lifestyle oddzielono barierą pieniężną, podobnie jak to wcześniej zrobiono z popularnymi wśród młodych-aktywnych loftami. Oczywiście, to nie koniec segregacji. Określona kawa niesie za sobą potrzebę grodzonego osiedla, silnego poczucia własności (przy jednoczesnym jego symbolicznym odrzucaniu - turystyce). Dalej zaś całego systemu bogatych dla bogatych (klient starbucks pracuje w starbucks).
Pozornie, mamy więc tożsamościową schizofrenię. Jej pozór wykazywał Barber w "Dżihad kontra McŚwiat", ale i ja coś dodam od siebie.
W rzeczywistości, ponowoczesny świat akcentuje obie tożsamości równie silnie, chyba najsilniej jak to było możliwe. Narodowość i klasowość zostają ze sobą powiązane, żyją w bezgranicznej symbiozie. Dzięki systemowi kredytowemu, Polak może aspirować do klasy próżniaczej, która to klasa (a chodzi tak naprawdę o niezbyt próżniaczych BoBo i Yuppies) jest zarazem określoną etnicznie grupą. Ludźmi zachodu. I tak podzieleni na podgrupy, ludzie zachodu wiążą swoją narodową i językową tożsamość z określonym kapitalistycznym stylem życia, zyskując nową broń przeciw imigrantom i ustanawiając potrzebę materialnej bariery.
Każdy biedak to Turek, każdy turek to złodziej, każdego złodzieja trzeba dyscyplinować i karać.
Oto sylogizm reżimu tożsamości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz